Żołnierze z karabinami są widoczni niemal na każdym kroku. Jeżdżą autobusami, czekają na okazję w przydrożnych stacjach, siedzą w kawiarniach i przechadzają się po centrach handlowych.
Izraelskie Siły Obronne (IDF) uchodzą za jedną z najlepszych armii świata. O jej sile, poza geniuszem strategii, decyduje nowoczesna technika: satelity obserwacyjne, odrzutowe myśliwce wyposażone w najbardziej zaawansowaną elektronikę i antyrakiety Arrow, zdolne do niszczenia pocisków balistycznych.
Historia IDF obfituje w spektakularne zwycięstwa, takie jak w wojnie sześciodniowej w 1967 r. czy brawurowe operacje poza granicami kraju, np. w Entebe w Ugandzie, gdzie izraelscy komandosi uwolnili zakładników z porwanego samolotu. Nawet podczas wojny w Yom Kippur, pomimo porażki wywiadu wojskowego, który nie przewidział arabskiego ataku Egiptu i Syrii w żydowskie święto Yom Kippur, armia szybko dokonała kontruderzenia, wdzierając się daleko w głąb terytorium obu przeciwników.
Powiada się, że w nieprzewidzianych sytuacjach amerykański czy brytyjski żołnierz postępuje zgodnie z wyuczonymi procedurami, izraelski zaś je ignoruje i przede wszystkim używa głowy.
Armia izraelska z reguły nie ma większych problemów z poborem. Do jednostek bojowych zgłasza się zawsze więcej chętnych, niż jest miejsc. Nie jest to również bastion konserwatyzmu. W wojsku służy wiele kobiet, bez oporów przyjmuje się też homoseksualistów. Dlatego od lat IDF pozostają instytucją bardzo silną, nie tylko militarnie, ale – co chyba ważniejsze – jako wielki tygiel izraelskiego społeczeństwa, dający szansę awansu każdemu rekrutowi, tak nowym imigrantom, jak i Izraelczykom od kilku pokoleń, bez względu na kolor skóry czy płeć.